Pierogi ruskie, czyli nasze płuca i serca.
Na fali przetaczającego się w ostatnim czasie oburzenia na Rosję z powodu agresji na Ukrainę, powstało wiele symbolicznych inicjatyw, jak dopiec rosyjskiemu agresorowi. Jedna z nich, jest zmiana nazwy z ruskich (mowa oczywiście o pierogach) na ukraińskie.
Sama inicjatywa całkiem sympatyczna i ciekawa. Problem z ta inicjatywą (a raczej z naszą świadomością) jest taki, iż pierogi ruskie … nie maja nic wspólnego z Rosją. Ba, są wręcz nieznane w Rosji.
Więc skąd nazwa? Ano, od dawnego województwa ruskiego (Ruś Czerwona, Galicja Wschodnia), którego to stolicą był Lwów. Czyli nic wspólnego z Rosja. A raczej dziedzictwo typowo polskie, lub polsko - ukraińskie.
Więc czemu dziś powszechnie każdemu kojarzy się ten wyrób tylko z Rosją?
Niestety, to jest efekt bardzo skutecznego, wieloletniego czy wręcz wielo pokoleniowego wypierania z naszej świadomości, z naszej historii, wiedzy, świadomości gdzie były, gdzie są nasze korzenie.
Początki państwa polskiego, jak wie pewnie każdy kto skończył szkołę podstawową to Wielkopolska. Poznań, Gniezno. Tam się wszystko zaczęło. Ale potem w wyniku różnych dziejowych zawieruch, państwo polskie rozwijało się głównie w kierunku wschodnim. W efekcie w okresie międzywojennym (1918-1939) Państwo Polskie posiadało 5, jak by to nazwać serc, płuc. Takich centrów kulturalnych, oświatowych, politycznych. Czyli Warszawa, Wilno, Lwów, Kraków i Poznań. Tam właśnie rozwijało się, kwitło polskie życie, polska kultura, polska nauka. Tam bywali królowie polscy. Tam w trakcie zaborów trwała a nawet się rozwijała polska myśl. Tam można powiedzieć, że była Polska.
Niestety, ale w wyniku II wojny światowej, straciliśmy z tych 5 serc/płuc 2,5 może można nawet zaryzykować stwierdzenie, że 3. Bezpowrotnie Wilno i Lwów. Oraz w dużej części Warszawę.
I nie przez przypadek wymieniam tu stolicę. Bo to że po wojnie miasto to dalej znajduje się w naszych granicach, nie powinno przysłaniać tego, iż obecna Warszawa ma już niewiele wspólnego z oryginalną, przedwojenną Warszawą. Bo miasto to zarówno tkanka miejska, ulice, architektura. Jak i ludzie. A w styczniu 1945 roku, w Warszawie nie było ani jednego ani drugiego. Tkanka miejska , dzięki zgodnemu współdziałaniu i brunatnego i czerwonego okupanta zostały całkowicie zniszczone. Warszawa roku 1945 to dosłownie morze ruin. Miejscami to po prostu pofalowana przestrzeń gdzie w zasięgu wzroku nie ma żadnego stojącego budynku. A ludność, która tworzy , wypełnia miasto, nadaje mu barwę, ducha? Tej też nie było. W styczniu 1945 roku lewobrzeżną część miasta zamieszkiwało koło 1000 osób. Szybko się to co prawda zmieniało. Ale przedwojenną liczbę ludności Stolica osiągnęła dopiero 20 lat później. Ale to nie było już to samo miasto. Bez ludności żydowskiej, która to kultura żydowska stanowiła bardzo istotny element całej kultury polskiej. Bez rdzennych mieszkańców, bo wielu wypędzonych po klęsce Powstania Warszawskiego, rozjechało się po całej Polsce. A ludność napływowa, przyjeżdżająca z całego kraju, zamiast jak to w takiej sytuacji bywa, wsiąkać w miejscowe otoczenie, nie asymilowała się bo nie miała z czym się asymilować. Więc nie jest to przypadek, że np. z kilkunastu dialektów, odmian gwary warszawskiej, jakie występowały w przedwojennej warszawie, dziś praktycznie ostało się.. nic..
Więc mieliśmy 5 takich płuc/serc. Ocalały nam 2, no może 3. Ale co gorsze, straciliśmy te części ciała nie tylko fizycznie ale i duchowo, mentalnie. Po prostu zapomnieliśmy wręcz o tym, że tam a nie gdzie indziej ten polski krwioobieg bił. Zapomnieliśmy, prawie całkiem, że duża, bardzo duża część polskiej kultury, ale także i nauki, polskich elit była związana z tymi obszarami gdzie już Polski nie ma. Pisze o kulturze, nauce. Ale nie można i zapomnieć o kuchni, która bardzo mocno jedną nogą sięga właśnie tych kresowych miast i miasteczek. A pierogi ruskie a`la ukraińskie, od których się ten wywód zaczął, są tego wymownym, symptomatycznym dowodem.