Jest Putin - jest problem, nie ma Putina - nie ma problemu?
Czyli takie podejście do sprawy a`la Stalin. Jest człowiek, jest problem. Nie ma człowieka, nie ma problemu. Od 24 lutego wielokrotnie słyszałem to stwierdzenie, odmieniane przez różne przypadki. I od zwykłego zjadacza chleba i od takiego zjadacza który się zwie dziennikarzem, publicystą itp. Czyli w teorii jest bardziej rozgarnięty w temacie. Czyli albo czemu nikt nie usunie z urzędu łamane przez zabije Putina? Po rozważania, że dni Putina są policzone i (w zależności od publicysty/eksperta) do czerwca/lipca/jesieni/końca tego roku już będzie on historią. Więc poczekajmy cierpliwie a problem sam się rozwiąże i będzie już potem dobrze wspaniale itp.
Niezależnie kto to twierdzi, to takie podejście zawiera w sobie jeden fundamentalny błąd. Zakłada bowiem, że Rosja to kraj z natury demokratyczny, liberalny w którym tylko jakimś dziwnym trafem rządzi zły satrapa/dyktator imić Putin. Więc wystarczy się pozbyć Putina, a wszystkie problemy znikną.
Oj, gdyby to było takie łatwe, proste i przyjemne. Gdyby było. No ale nie jest.
Większość, zdecydowana większość Rosjan naprawdę i szczerze popiera ta wojnę na Ukrainie. I można zrzucać to na krab propagandy, braku dostępu do prawdziwej informacji. Ale nie zmieni to tego podstawowego faktu. Putin jest uosobieniem rosyjskiej duszy/rosyjskich pragnień. I takiego specyficznego rosyjskiego podejścia do życia, rosyjskiej duszy. Bo co z tego, że 35 milionów Rosjan nie ma w domu toalety, prawie 47 milionów ciepłej wody, a 29 milionów w ogóle nie ma bieżącej wody w domu. Co z tego,że w co.. 4, tak w co 4 domu rosyjskim nie ma toalety. Ważne że Rosja/mój kraj jest imperium, ważne, że wszyscy nas się boją, że wszyscy przed nami drżą. Ważne,że mamy broń której nie ma nikt inny. Ważne, że mamy największa zajebistą rakietę. Itp. itd.
Bo Rosja, jak każde imperium, jak każdy naród tworzący od pokoleń imperium, ma w sobie w genach taki gen imperialny. I jak by nie patrzeć Rosja zawsze była wściekle imperialna, jest i będzie taka. Więc zamiana jednego dyktatora/cara na innego nie zmieni nagle podejścia tego kraju, elit tego kraju do świata/sąsiadów/swojego otoczenia. Wbrew powszechnym oczekiwaniom wykopanie Putina w kremlowskiego tronu nie zakończy wojennej awantury na Ukrainie. Ani tym bardziej nie sprawi, że Ukraina ot tak odzyska Donbas. Już nie wspominając o Krymie. Bo nie ważne kto zastąpi Putina, bez większego ryzyka można założyć że będzie to równy nacjonalista co Putin. I co każdy z kolejnych władców Rosji, poczynając od Katarzyny Wielkiej. O czym szczególnie właśnie My Polacy powinniśmy pamiętać, nie mając szczególnych złudzeń. Bo już syn Katarzyny, Paweł I, w rozmowie Ignacym Potockim, mówił, że zdecydowanie nie popiera tego co zrobiła jego poprzedniczka na carskim tronie, jego matka, uważa to za krok haniebny i niepolityczny, który jednak stał się faktem. Dlatego wg niego należy się z tym pogodzić i żyć z tym spokojnie. I w efekcie owszem, Polakom na ziemiach zagarniętych przez Katarzynę działo się dobrze. Więc tak jak Paweł I niepodległości nie zwrócił Polakom, tak i jakiś tam potencjalny następca Putina nie zwróci Donbasu ani tym bardziej Krymu Ukrainie. I to niezależnie kim będzie ten nowy car. Nawet jeśli jakimś cudem zostanie nim nadzieja Zachodu czyli Aleksiej Nawalny. Który na długo przed tą wojną, zapowiedział,że nawet jeśli zostanie prezydentem, to np. Krymu Ukrainie nie odda. Choć może owszem, jako prezydent (tak jak Paweł I wobec Polaków) zapewni jako takie cywilizowane traktowanie Ukrainy. I może skończą się te gwałty, bestialstwa wobec podbitych ziem. To była by na pewno zmiana na plus w porównaniu do obecnego cara. Ale to nadal nie rozwiązuje problemu zajętych ukraińskich ziem i strasznego zrujnowania pozostałej części kraju.
Zakładając oczywiście,że Putin zniknie z politycznego firnamentu. Co nie jest nierealne, bo historia Rosji jest pisana takimi przewrotami. Jednak jak wspomniałem wcześniej. Szanse, że następca to będzie ktoś pokroju Wałęsy, Hawla czy Mandeli itp. są zdecydowanie bliższe niż dalsze od zera. Takie rzeczy są możliwe w systemie demokratycznych, lub w kraju przechodzącym z systemu totalitarnego w system bardziej czy mniej demokratyczny. Ale na pewno nie w kraju totalitarnym, gdzie rządzi prawo silniejszego. A jak wspomniałem Rosja przez cały (!) okres swoich dziejów (za wyjątkiem jakiś dziwnych incydentalnych poddrygów historii) była krajem totalitarnym. I się raczej to nie zmieni.
Więc czy zmiana Putina na innego satrapę coś by zmieniła? I tak i nie. Bo zależy dla kogo. Najciekawsze jest, że zmiana Putina na innego cara, była by pozytywna dla wszystkich... z wyjątkiem Ukrainy. Już biegnę z odpowiedzią czemu.
Na szeroko pojętym zachodzie niewątpliwie była by to wymarzona sytuacja. Nie ma Putina, tego wcielenia zła, którego musimy udawać,że go nie lubimy. Jest ktoś inny, więc co? więc można wrócić do tego o czym marzy połowa zachodu. Czyli na nowo zaczynamy robić biznesy z Rosją i zarabiamy kasę.
Dla Rosji byłoby to też korzystne, z tego samego co w.w. powodu. Nie ma tego wcielenia zła, tego diabeła przez którego wszystko co złe, czyli można znosić sankcje.
A Ukraina? Hm, miała by równie przechlapane jak teraz. Bo jak wspomniałem na początku, nowy władca Kremla nie byłby wiele bardziej wyrozumiały dla Ukrainy. Natomiast byłby wielki nacisk szeroko pojętego zachodu, by się dogadała z nowym moskiewskim władcą. Szczególnie jeśli by on wykonał jakieś pozorne gesty. Np. wstrzymał największe działania wojenne lub obniżył częstotliwość bombardowania miast, lub w ogóle wstrzymał bombardowania miast (co było by raczej nie tyle przejawem dobrego serca nowego cara, co przejawem jego logicznego myślenia. W końcu te bombardowania nie wpływają na osłabienie ukraińskiej armii. Masa amunicji jest zużywana w całkowicie niewojskowym celu). I pewnie już by to wystarczyło by połowa tzw. cywilizowanego świata próbowała wymusić na Ukrainie jakiś kompromis. Ot, np. zatrzymanie działań wojennych w zamian za utrzymanie przez Rosję dotychczasowych zdobyczy. A jeśli Ukraina nie zgadzała by się na wszelkie tego typu kompromisy, chcąc (całkiem zresztą słusznie) walczyć o odzyskanie swojego całego terytorium, to by taka postawa "rozgrzeszała" niejednego zachodniego polityka. Na zasadzie, że: czego wy chcecie? Nie ma Putina. Jest nowy prezydent, który chce się dogadać, a wy się upieracie dalej przy swoim. Putin wam nie pasował. Nowy X tez nie pasuje. Jeśli tak, to walczcie tam sobie ale nam głowy nie zawracajcie, my dajemy carte blanche panu X i wracamy do robienia interesów.
Czyli wbrew pozorom uśmiercenie Putina nie byłoby wybawieniem dla Ukrainy. Może co najwyżej pomogło by zakończyć te aktywne działania wojskowe. Bo owszem, nowemu następcy Putina, łatwiej było by podjąć decyzję, że kończymy tą awanturę. Bo zawsze można byłoby wszelkie niepowodzenia zwalić na poprzednika. Ale zakończenie aktywnych działań militarnych nie oznacza, że Ukraina automatycznie odzyskuje swoje terytoria , choćby tylko do stanu sprzed 24 lutego. Ba, można spokojnie założyć, że przy tym wysokim poparciu społeczeństwa rosyjskiego do działań na Ukrainie, po tych wszystkich poniesionych stratach, trudno sobie wyobrazić, by potencjalny następca Putina, od tak wycofał wojska z Ukrainy. Bo Rosja to owszem, ścisła dyktatura. I każdy rosyjski car, a na pewno od czasów Lenina miał swoich poddanych głęboko w d... Ale to nie oznacza, że przynajmniej w ogólnym zarysie nie dbał, by mieć ogólne poparcie dla swojej osoby. Wg starej rosyjskiej zasady: dobry car, źli bojarzy.
Czyli? Z Putinem źle, bez Putina niewiele lepiej...